Jak wcześniej pisałem wrzesień jest dla mnie ostatnim miesiącem startowym w zawodach i zwieńczeniem całego letniego okresu był w tamtym roku, jak i w tym, Maraton Warszawski. Maraton jest to morderczy bieg, ale daje ogromną satysfakcję biegaczowi. Bycie maratończykiem jest też dużą nobilitacją wśród biegaczy szczególnie w wieku seniorskim.
Do Warszawy pojechałem wraz z synem Pawłem, z którym miałem biec, ale syn silnie przeziębiony zrezygnował ze startu i tylko mi dopingował. Jeszcze na początku, gdy przyjechaliśmy pod Stadion Narodowy spotkaliśmy Pawła Raczyńskiego, zwycięzce Biegu Chełmońskiego w Radziejowicach, który biegł w sztafecie maratońskiej i we trzech zajęli drugie miejsce.
Start z ulicy przy dworcu kolejowym Stadion i ruszyliśmy walczyć z dystansem i swoimi słabościami, aby dobiec do celu. Rozpocząłem spokojnie i w czasie biegu był transparent „Nie jesteś człowiekiem, ale maszyną” i patrząc w domu w internecie na swoje międzyczasy, czyli między 5:50 a 5:43 min./km co 5 km, które różniły się tylko kilkoma sekundami w całym biegu, ten napis w stosunku do mnie był jak najprawdziwszy. Na mecie miałem 4:06:07 h. co jest prawie 2,5 min. lepszym wynikiem od ubiegłorocznego pierwszego maratonu.
W swojej kategorii M60+ na 151 zawodników zająłem 44 miejsce, a na 17 żyrardowian byłem 8. Meta była umiejscowiona na płycie Stadionu Narodowego, ale jak zapewniają organizatorzy było to już ostatni raz. Szkoda.
Pogoda do biegania dobra, katering po – też fajny. Z występu jestem bardzo zadowolony, gdyż udało mi się pobić życiówkę i udowodnić sobie, że nie jest jeszcze źle. Jak z winem, które czym starsze to lepsze.
Pozdrowienia oraz podziękowania dla wszystkich znajomych biegaczy, których spotykam na trasie biegowej, jak też w maratonie.
Waldek
Najnowsze komentarze